Drogiego dnia naszej wyprawy wstalismy dosyc pozno i dzieki temu nie zalapalismy sie na sniadanie (co jak sie pozniej okazalo wyszlo nam tylko na dobre). Nie majac konkretnego planu zwiedzania wybralismy sie na powitanie morza, a raczej oceanu. Plaza robi ogromne wrazenie. Szeroka, dluga, piasek drobniutki, nie zatloczona (chociaz to pewnie zasluga tego ze grudzien nie jest ulubionym miesiacem turystow). Niestety woda byla bardzo zmacona a brzeg zasypany roznymi odpadkami wyrzuconymi przez fale. Okazalo sie pozniej ze spowodowane to bylo ostrymi sztormami w przeciagu kilku nocy a takze huraganem ktory wlasnie przechodzil w okolicach Wysp Kanaryjskich. Na szczescie ekipy sparzatajace juz zabraly sie do robooty, takze dwa dni pozniej po smieciach nie bylo juz nawet sladu. Po odweidzeniu plazy pospacerowalismy troszke waskimi uliczkami pomiedzy opustoszalymi restauracjami i sklepami z pamiatkami. Zadziwiajacy jest fakt ze czasem latwiej bylo sie dogadac po polsku niz po angielsku. Po krotkim spacerku trafilismy do biora podrozy naszych nowopoznanych przyjaciol pon czym z nasza prywatna przwodniczka udalismy sie w strone gor Atlas do wodospadow Immouzer i do Paradise Valley.